PRO MEMORIA
Przyzwyczailiśmy się do obecności Matki Najświętszej w naszym Narodzie. Patrzymy na Nią jak na dobrodziejkę każdego z nas i całego Narodu, który wiele razy uratowała przed zniszczeniem. Przychodzimy przed Jej Jasnogórski Tron, by wciąż dopraszać się o nowe łaski. Czy jednak zastanawiamy się, czego Ona oczekuje od nas? Czy kochając naszą Królową, staramy się poznać pragnienie Jej Niepokalanego Serca i poznać, w czym każdy z nas i cały nasz Naród moglibyśmy Jej usłużyć? Jak spełnić Jej zamysły wobec Polski? Obecność Maryi w naszym Narodzie to zarazem obecność Jej misji wobec zagubionej ludzkości, by Jezus w pełni zakrólował nad światem. Od Polski oczekuje Maryja, byśmy pierwsi stali się w pełni Królestwem Jezusa Króla, byśmy z pokorą i z uwielbieniem pierwsi złożyli wszystko, co mamy, u stóp Jego tronu. W ten sposób nasza Królowa chce nas ocalić i ocalić wiele narodów świata, które pójdą za naszym przykładem. (...) Po upływie dwóch tysięcy lat, które na przestrzeni wieków obfitowały w zdrady, niewierności i bunty ludzi ochrzczonych wobec władzy królewskiej Jezusa, przyszedł czas ostatecznego wyboru. Mają go dokonać całe narody: uznać nad sobą Jezusa Króla, Jego prawa i władzę lub Go odrzucić. Warunek ocalenia przez uznanie Jezusa za Króla, postawiony przez Boga przed Polską i narodami świata, jest bardzo prosty: trzeba dokonać uroczystego i rzeczywistego (przez porzucenie grzechów i demonicznych praw) Aktu intronizacji. Mają go dokonać w sposób uroczysty i zewnętrzny władze duchowne i świeckie Polski wraz z całym Narodem. Od dokonania tego aktu zależy ocalenie od zagłady, która nadchodzi nad cały świat. (…) Polska została wybrana – jest to ogromna łaska, ale zarazem ogromna odpowiedzialność – przez Maryję, przygotowującą Kościół do ostatecznej walki z demonem, by pierwsza dokonała wyboru Jezusa na swego Króla. Rozalia nie miała cienia wątpliwości, że jeśli Polska nie uzna Jezusa za swego Króla, to zginie. Jeśli Go uzna, za jej przykładem pójdzie wiele innych państw i dzięki temu ocaleją one w dniu zagłady.
ks. Tadeusz Kiersztyn, Ostatnia walka, 2003.
PRO MEMORIA
Kim jesteś, Jezu?
W lichej stajence, która ledwie bydłu starczała za schronienie, leżysz, Jezu, złożony na sianie w pustym żłobie, otoczony nędzą i chłodem.
W narodzeniu swym zrównany z bezdomnymi, dzielisz los ludzi, którzy nie mają przed sobą życiowych szans!
Maryja, Twoja Matka, patrząc na Ciebie, cicho szlocha, bo przecież zwiastowano Jej, że stanie się Matką Króla. Matką Króla – to za mało powiedziane; Anioł zapewnił Ją, że nie tylko odziedziczysz tron swego praojca Dawida, ale także niebieski tron Boga Wszechmocnego!
Tuli Twe zziębnięte policzki, odgania natrętne muchy; płacze. Jej przeczyste Serce kocha Ciebie, lecz drży, boleśnie przeszyte lekiem.
Kim jesteś, Jezu, maleńki Synu Człowieczy?
Józef, trzymając w dłoni tęgi kij, nieufnie spogląda na obdartych, nieokrzesanych pasterzy, którzy w ciemności nocy podchodzą do stajenki. Gdy po raz pierwszy ujrzał Cię, pokochał Cię miłością podobną do tej ofiarowanej Maryi. Cichy płomień miłości świętej trawi Jego serce, pełne troski o Twój los. Smutne oczy Józefa przywarły do Twoich, Jezu. Rozmyśla nad słowami anioła: Nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. W te słowa uwierzył. Wypełnił wszystko, co Twój Ojciec mu zlecił. Nie tak jednak wyobrażał sobie Twoje, Jezu, narodzenie. Pokonany własną bezradnością, bardzo cierpi.
Kim jesteś, Jezu?
Mijają dni. Miłość trwa i rozwija się. Czy jednak zdoła się obronić przed zwątpieniem?
Maryja i Józef wrócili do dawnych o Tobie rozmów. Kiedy była brzemienna, było im łatwiej dojrzeć w Tobie obiecanego światu Króla. Twoje narodzenie miało odmienić los Izraela! Miało odmienić los świata! Jak to się stanie? Tego nie potrafili sobie wyobrazić, ale całym sercem w to wierzyli. Razem badali Pisma i jakże byli szczęśliwi z zapowiedzi Twego przyjścia: Wszechmocne słowo z nieba, z królewskiej stolicy, jak miecz osty niosą Twój nieodwołalny rozkaz, jak srogi wojownik runęło pośrodku zatraconej ziemi ( Mdr 18,15). Albowiem Dziecię nam się narodziło, Syn został nam dany, na Jego barkach spoczęła władza. Wielkie będzie Jego panowanie na tronie Dawida i nad jego królestwem (Iz 9, 5-6). Bramy, podnieście swe szczyty, i unieście się prastare podwoje, aby mógł wkroczyć Król chwały! Któż jest tym Królem chwały? To Pan Zastępów: On sam Królem chwały (Ps 24). Chcę Cię wywyższać, Boże mój, Królu, i błogosławić imię Twe na zawsze i na wieki (Ps 145).
Powiał wiatr, załomotały źle umocowane deski. Pył ziemi zawirował w powietrzu i opadł, Jezu, na Twoje oczy. Rzewnie zapłakałeś. Jak straszna i szara jest codzienność, jak bezbronna jest miłość! Jak trudno znaleźć odpowiedź na pytanie: Kim Ty jesteś, Jezu!
Maryja i Józef wymienili spojrzenia, uśmiechnęli się czule. Znali już odpowiedź, bo miłość do Ciebie zakrólowała w ich sercach.
ks. Tadeusz Kiersztyn SJ (PSJ 1/98 s. 18-19)
PRO MEMORIA
Po spożyciu ostatniej wieczerzy, gdy księżyc srebrnym blaskiem począł wydobywać z mroków nocy kształty ziemi, udał się Jezus wraz z uczniami za potok Cedron, na Górę Oliwną. Poznał bowiem w duchu, że znów nastała pora stoczenia duchowej walki z Lucyferem, tym razem o wieczne życie i szczęście ludzi. A gdy przybyli na miejsce do ogrodu Getsemani, rzekł do uczniów: Módlcie się, abyście nie ulegli pokusie.
Po trzech latach zmagań nadchodził władca tego świata, by stanąć do decydującej walki z Nim i z Jego uczniami. Tym razem była to inna Góra Kuszenia i inne towarzyszyły tej walce okoliczności, a Lucyfer był o wiele lepiej, niż za pierwszym razem, do niej przygotowany. Na wypadek, gdyby nie zdołał pokusą skłonić Jezusa do ustępstwa, zamierzał uderzyć w Niego poprzez ludzi, skrywając się w ich sercach. Wiedział, jak okrutna będzie to rozprawa ze znienawidzonym przez niego i przez jego ziemskie sługi Synem Bożym. Przed tym ciosem mógł się Mesjasz obronić tylko za cenę śmierci ludzi w Niego nie wierzących. A to oznaczałoby koniec Jego misji i koniec świata. Duma i dzika, okrutna satysfakcja rozpierała Lucyfera na myśl, że w końcu zagnał swego Przeciwnika w ślepy zaułek, lecz nade wszystko paliło go pragnienie zemsty.
Mesjasz znał ten plan złego ducha i znał cenę swego zwycięstwa. Jego mesjańska misja, którą otrzymał od Ojca, mogła się zrealizować bądź na drodze wiary ludzkości w Jego święte Imię, bądź za cenę ofiary z Jego życia. Ponieważ naród, do którego był posłany, nie podjął drogi wiary i nie pociągnął na nią innych narodów, mógł zrealizować swą misję tylko za cenę ofiary z Siebie. Bóg-Człowiek miał położyć na szali krzyża swe człowieczeństwo w zamian za wyjednanie światu łaski dalszej kontynuacji Jego mesjańskiej misji przez Resztę Izraela. Dzięki czemu będzie mógł pozostawić otwartą bramę swego Królestwa dla tych wszystkich, którzy w czasach działalności Kościoła uwierzą w Jego święte Imię!
ks. Tadeusz Kiersztyn, Ostatnia walka
PRO MEMORIA
Zjednoczenie człowieka z Bogiem jest procesem wewnętrznym i niezbędnym. Byś to mógł zrozumieć, porównam ten proces do relacji, jaka zachodzi między dwojgiem kochających się ludzi. Zjednoczenie, jakie mogą osiągnąć, choć wewnętrznie może ich bardzo do siebie upodobnić, to jednak zawsze pozostanie czymś zewnętrznym do ich istnienia. Natomiast z tej racji, że Bóg tak nas stworzył, że uczynił z naszego wnętrza świątynię, w której pragnie na stałe i na zawsze przebywać, zjednoczenie z Nim należy do istoty naszego człowieczeństwa.
Zjednoczenie człowieka z Bogiem jest procesem wewnętrznym i niezbędnym. Byś to mógł zrozumieć, porównam ten proces do relacji, jaka zachodzi między dwojgiem kochających się ludzi. Zjednoczenie, jakie mogą osiągnąć, choć wewnętrznie może ich bardzo do siebie upodobnić, to jednak zawsze pozostanie czymś zewnętrznym do ich istnienia. Natomiast z tej racji, że Bóg tak nas stworzył, że uczynił z naszego wnętrza świątynię, w której pragnie na stałe i na zawsze przebywać, zjednoczenie z Nim należy do istoty naszego człowieczeństwa.
Inaczej mówiąc, człowiek w spotkaniu z drugim człowiekiem może pozostać samotny i to nie przekreśli jego człowieczeństwa. Natomiast brak zjednoczenia z Bogiem rodzi straszliwą pustkę i równoznaczne jest z utraceniem sensu swego istnienia. Rozmyślając nad tą prawdą o tajemnicy naszego istnienia, zapewne spontanicznie nasuwają ci się słowa św. Augustyna: Stworzyłeś nas dla Siebie i niespokojne jest nasze serce, dopóki nie spocznie w Tobie.
W podsumowaniu powyższych myśli należy stwierdzić, że choć człowiek w odniesieniu do Pana Boga jest dzieckiem powołanym do uczestniczenia w naturze Bożej, to jednak droga do urzeczywistnienia tego powołania prowadzi przez posłuszeństwo, na mocy którego zobowiązani jesteśmy do służby Bogu (wykonywania zadań nie związanych z naszymi życiowymi planami). Służba Bogu przejawia się w dużej mierze w służbie drugiemu człowiekowi, aż do gotowości złożenia ofiary ze swego życia (por. J 15,13).
Nasz obowiązek posłuszeństwa i służby płynie z tego samego powodu co i u aniołów — Bóg jest naszym Królem. Bóg jako Król chce władać człowiekiem w sposób absolutny, lecz z racji wolnej woli człowiek musi chcieć całkowicie się Bogu podporządkować. Tę próbę wierności Bogu, w przeciwieństwie do aniołów, którzy tylko raz ją przeszli, przechodzimy przez cale życie: raz wybrawszy, codziennie wybierać muszę. Pan Bóg ze swej strony w odniesieniu do człowieka jest bardzo miłosierny i cierpliwy, to znaczy do końca życia mamy szansę nawrócić się do Boga z dróg ucieczek i buntów. Dlatego też należy powiedzieć, że Bóg króluje nad danymi ludźmi (nad danymi narodami), gdy są Mu posłuszni, skorzy do służby. Posłuszeństwo i służba ze swej strony oczyszczają i uświęcają miłość człowieka, a tym samym umożliwiają człowiekowi zjednoczenie z Bogiem, a w konsekwencji przebóstwienie jego natury.
ks. Tadeusz Kiersztyn, Ostatnia walka
PRO MEMORIA
Druga noc mijała i trzeci dzień się zaczynał, a Miriam nie wypowiedziała żadnego słowa, nie ruszyła figowego placka i nie napiła się wody ze stojącego dzbana. I choć Jan i wszyscy domownicy zatroskani byli o Nią i radzi byliby w czymkolwiek Jej usłużyć, to jednak nikt nie miał odwagi naruszyć Jej samotności, spowitej cierpieniem matki po śmierci jedynego syna. A Miriam zapatrzona w cierniową koronę, zjednoczona nieustannie ze świętym obliczem swego Syna, czekała. Czekała, bo tak Jej polecił. Czekała, bo wierzyła w Jego słowa, że po trzech dniach zmartwychwstanie. I choć noc się kończyła i minął już spoczynek szabatu, nawet nie pomyślała, by pójść skoro świt do grobu i dokończyć posług przy marach swego Dziecka. Nie ważne było dla Niej, kiedy przyjdzie: czy rano, czy wieczorem trzeciego dnia, czy jeszcze będzie musiała następną noc spędzić na czuwaniu... Wiedziała, że przyjdzie, a kiedy — pozostawiała to swemu Synowi, Bogu i Królowi. (...)
Gdy Go zobaczyła, gdy spojrzała na święte Jego oblicze i gdy napotkała Jego oczy tak Jej dobrze od kołyski znane, wyszeptała tylko: Ach! Miłości moja! I ufnie spoczęła w Jego świętej obecności. Tak długo tuliła się do ramion swego Dziecka, do otoczonego przez Ojca chwałą ciała Jezusa, aż uleciał z Niej wszelki ból, aż wyparowały z Jej duszy ostatnie krople goryczy, aż zabliźniły się zadane mieczem boleści rany Jej Serca. Nie rozmawiali z sobą, bo Duch Święty łączył Ich jestestwa wzajemnym poznaniem myśli i uczuć; i mówił Miriam, co musi nastąpić. Jezus odchodził, by pocieszyć serca tych, którzy razem z Nimi odnieśli zwycięstwo na Golgocie. Odszedł z zapewnieniem, że wkrótce powróci, a wraz z Nim z wolna poczęła z pomieszczenia ustępować jasność, która Go spowijała. Gdy się ocknęła i podniosła oczy, ujrzała w otworze okiennym wschodzące słońce nowego dnia. Zapatrzona w nie stała nieporuszona, sycąc się szczęściem pulsującym błogością ukojenia w Jej duszy i Sercu. W uchylonych drzwiach stał Jan. Od dłuższej już chwili przyglądał się Miriam, swej nowej Mamie, z największym zachwytem. Stała bowiem wyprostowana, jaśniejąca przecudnym blaskiem, tak piękna i pogodna, że w niczym nie przypominała tej Miriam, wycieńczonej i wynędzniałej, którą prawie przyniósł na swych rękach z Golgoty do swego domu. Wreszcie spojrzała w jego stronę. Uśmiechnęła się do niego tkliwie, a oczy Jej zapłonęły tak wielkim szczęściem, że Jan od razu odgadł przyczynę tej zdumiewającej przemiany. Bardziej wzrokiem niż słowem wyszeptanym spytał: Przyszedł? Skinęła głową...
ks. Tadeusz Kiersztyn Ostatnia walka
Strona 3 z 6