KIEDY RÓZIA BYŁA MAŁA
- Mamusiu, mamusiu! Słyszysz jak pięknie śpiewa ten ptaszek? O, tam wysoko. Czy Pan Jezus byłby ze mnie zadowolony gdybym Mu tak pięknie śpiewała?
- Córeczko, Pan Jezus cieszy się i jest zadowolony kiedy jesteś grzeczna i posłuszna.
Rózia wsłuchana w śpiew skowronka zamyśliła się. Tak bardzo lubiła razem z mamusią, tatusiem i resztą rodzeństwa odbywać niedzielny spacer do kościółka. Zwłaszcza wiosną cieszyła się, że może po drodze oglądać tak piękne widoki. Co chwilkę zadzierała główkę do góry i patrzyła na tańczące chmurki. Po czym ciągnęła Władzia – swego braciszka- za rękaw i mówiła:
- Patrz jakie to ładne. Ta chmurka przypomina mi małego baranka.
W tak wielkiej radości mijała im droga. Rózia zawsze szła bardzo uśmiechnięta, bo wiedziała, że idzie do Pana Jezusa. Czasami Władzio krzyknął:
- Kto pierwszy do kościoła!
Wtedy co sił w nogach zaczynali biec. Jednak wyścigi szybko się kończyły, gdy tylko Rózia spostrzegła niezadowolenie na twarzy mamusi.
Kiedy tylko wchodzili do świątyni, Rózia szła bardzo blisko ołtarza. Chciała być jak najbliżej tabernakulum. Z całego serduszka modliła się do Pana Jezusa, tak jak umiała mówiła, że Go kocha, że dla Niego chce być dobra i grzeczna. To były wspaniałe chwile, czuła się wtedy bardzo radosna.
Tego dnia Rózia szczególnie chciała spotkać się z Panem Jezusem. Z wielką powagą zajęła miejsce w ławce. Miała żywo w pamięci słowa swojej mamusi, która mówiła jej, że w kościele trzeba zachowywać się ze czcią i uszanowaniem jak w pałacu królewskim. I kiedy tak modliła się w swoim serduszku – poczuła, że naprawdę jest w pięknym wspaniałym pałacu i że podchodzi do tronu, na którym siedzi Król – Pan Jezus.
Rózia wyszła z kościółka bardzo szczęśliwa. Patrzyła na piękne, błękitne niebo, na falujące listki, poruszane lekkim wiaterkiem. Czuła na twarzy delikatny dotyk promieni słońca i zdawało jej się, że wszystko dookoła uśmiecha się do niej.
- Róziu, o czym myślisz? – zapytała ją mamusia, gdy zobaczyła jak jej córeczka idzie mocno zamyślona.
- Już wiem dlaczego w kościele trzeba zachowywać się jak w pałacu. Jak to dobrze, że możemy podchodzić do samego tronu Pana Jezusa – odpowiedziała Rózia.
Mama spojrzała z miłością na córkę i nic nie odpowiedziała. Wiedziała o czym ona mówi. Wracały do domu zasłuchane w głosy wiatru. Rózia co chwilkę zatrzymywała się zrywając kwiatki. Gdy doszła do domu miała już piękny bukiecik. I choć weszła do skromnej, wręcz biednej chaty, czuła się bardzo bogata, bo wiedziała, że Pan Jezus chce ją gościć w swoim pałacu. Podbiegła do stolika, na którym stała figurka Pana Jezusa i z wdzięcznością postawiła tam zebrane kwiatki.
E.W.
W SŁUŻBIE U KRÓLA
Zamek króla Dobronia był chyba najpiękniejszym zamkiem na całym świecie. Położony był na malowniczym wzniesieniu, dzięki czemu z każdego okna pałacu można było podziwiać cudowny górski krajobraz. Dookoła grodu płynęła rzeka będąca wielkim dobrodziejstwem dla mieszkańców, podobnie jak rosnące wokoło lasy. Przyroda była wpisana tak mocno w życie ludzi, że każdy uważał ją za swojego przyjaciela. Promienie słońca każdego dnia niczym reflektor oświetlały wieżę zamku, uwydatniając powiewający na niej sztandar z symbolem królewskim – złotą koroną. Najwspanialsze jednak było to, że w królestwie tym zawsze panowała zgoda. Król Dobroń rządził mądrze i sprawiedliwie, dbając o swoich poddanych. Już na początku swego panowania ustalił prawo, do którego mięli stosować się wszyscy, aby w królestwie panował porządek. Obiecał też wynagradzać tych, którzy będą wierni jemu i prawu. I tak się stało, przez wieloletni okres panowania Dobronia, ludzie zdążyli się już przekonać, że obietnice te nie były pustymi słowami. Król zawsze starał się być sprawiedliwym, choć nie zawsze było to łatwe. Poddani szczerze go za to szanowali i darzyli wielką sympatią. Nikt nawet nie próbował sobie wyobrazić, jak wyglądałoby to królestwo bez króla Dobronia.
Codziennie rano król schodził do ogrodu, gdzie zasiadał do stołu ustawionego pośród czerwonych kwitnących róż, aby tam zjeść śniadanie. Bardzo ukochał to miejsce i był bardzo wdzięczny swemu ogrodnikowi, że tyle serca wkłada w swoją pracę. Dlatego traktował go z wielkim szacunkiem i dopuszczał do wielu spraw, w których udział mięli tylko jego najbliżsi. Tym, do czego nie mógł go nigdy dopuścić, były narady wojenne.
Pewnego dnia do Różomiła (takie imię nosił ogrodnik) przyjechał jego daleki krewny z odległego królestwa. Zamętek również pełnił służbę ogrodnika u swego króla. Zaraz po wejściu do tego ogrodu spostrzegł, że ogród ów jest o wiele piękniejszy od tego, który on uprawia. Ładniejsze kolory, bardziej zadbane kwiaty, ciekawsze rozmieszczenie ścieżek wzdłuż stawów, a przede wszystkim te róże – jeszcze nigdy nie widział tak pięknych. Uczucie zazdrości ukłuło go boleśnie w serce. Nie mógł tego znieść, dlatego przy każdej okazji wytykał Różomiłowi błędy w prowadzeniu ogrodu. A pewnego wieczoru, gdy rozmawiali, zaczął wmawiać mu, że król nie docenia jego pracy i uważa ją za gorszą od innych. Różomił z początku oburzył się na te oskarżenia pod adresem króla, jednak po pewnym czasie drążenia tematu zaczął mieć wątpliwości. Przecież król nigdy nie dopuszcza mnie na narady – myślał – a kiedy chciałem zostać rycerzem nie zgodził się, mówiąc, że ktoś zaufany musi zająć się ogrodem. Wtedy uwierzył w ten argument, teraz wydał mu się on tylko pretekstem, maską rzeczywistego powodu, którym był brak zaufania i wiary, że sobie poradzi. Po tych wszystkich myślach postanowił jeszcze tego dnia pójść do króla i zażądać sprawiedliwości, którą w jego mniemaniu była zgoda na to, żeby został rycerzem.
Król cierpliwie wysłuchał jego żalów i kazał mu odejść, obiecując, że przemyśli sprawę. Widział jego zacięcie i domyślał się, że wyzwoliło się ono pod wpływem wizyty krewnego. Rozumiał też, że jeśli kategorycznie mu odmówi, w sercu Różomiła będzie się potęgował żal. Ale zdawał sobie też doskonale sprawę, że jego przyjaciel nie nadaje się na rycerza. Nigdy nie władał mieczem, nie umie jeździć konno, nie potrafi obmyślać strategii walki ani nie zna się na polityce. Jego światem zawsze był ogród. Wiedział też król, że nikogo lepszego do opieki nad różami nie znajdzie, a to przecież była jego chluba. Król nie spał całą noc, rozmyślając, co uczynić ze swoim przyjacielem. W efekcie postanowił dać mu szansę, mając nadzieję, że ten sam zrezygnuje i wróci do pracy w ogrodzie. Następnego dnia oznajmił Różomiłowi, że da mu szansę, ale musi on wstąpić do szkoły dla rycerzy i zdać egzamin z umiejętności i odwagi. Ogrodnik zgodził się podjąć wyzwanie.
Zajęcia w szkole kosztowały go ogromnie dużo wysiłku. Miecz był strasznie ciężki, jazda konna prawie niemożliwa, gdyż nie umiał utrzymać się na koniu. Poza tym był dużo starszy od pozostałych kandydatów na rycerzy, przez to był słabszy i wolniejszy. Chociaż robił pewne postępy, to jednak ciągle pozostawał daleko w tyle za resztą. A dzień egzaminu się zbliżał. Nie rezygnował jednak, bo było mu wstyd przed królem.
Pewnego dnia Czernoń – książę pobliskiej krainy wypowiedział wojnę królowi. Chciał bowiem zagarnąć jego tereny. Król długo się nie zastanawiał. Zwołał naradę i rozpoczęto przygotowania do zbrojnego wyjazdu. Wiedzieli, że jeśli teraz nie obronią północnych terenów, potem wróg zaatakuje zamek. Okazało się, że siły przeciwnika są o wiele liczniejsze, dlatego na naradzie ustalono, że do walki wyruszą także wszyscy uczniowie szkoły rycerskiej. Król bardzo martwił się o życie swego przyjaciela, ale wiedział, że to był jego własny wybór, a teraz najważniejsze jest dobro królestwa i nie może robić żadnych wyjątków.
Ruszyli. Wróg zwarty i gotowy czekał już na polu bitwy. Walka była ciężka, ogromna masa przeciwnika początkowo miała przewagę. Jednak rycerze walczący pod sztandarem złotej korony byli nieustępliwi i po pewnym czasie zaczęli zwyciężać. Wówczas książę Czernoń zaczął uciekać. Gdy ruszył za nim pościg, zły książę złapał jednego z rycerzy króla Dobronia i zagroził, że go zabije, jeśli mu nie pozwolą odjechać. Zakładnikiem okazał się Różomił. Był wykończony walką, o mały włos nie stracił życia, a teraz jeszcze to pojmanie, nikt inny nie dałby się tak łatwo złapać. Wiedział już, że nie dla niego jest bycie rycerzem. Marzył tylko o spokojnym ogrodzie, ciszy lasu i śpiewie ptaków. Tęsknił za widokiem róż. I w jednej chwili zrozumiał, że jeśli teraz czegoś nie zrobi to albo sam zginie, albo ich przeciwnik ucieknie i może zaatakować zamek, a wtedy już na pewno nigdy nie ujrzy swego ogrodu. Szarpnął się gwałtownie i spłoszył czarnego konia, na którym siedział książę, tak, że ten spadł. Zaczęli się mocować i w pewnej chwili sturlali się z górki, spadając w przepaść. Gdy Różomił doszedł do siebie, zauważył, że upadł na miękką trawę, a dookoła rosło mnóstwo niezapominajek. Natomiast nie widział nigdzie swego rywala. Dopiero po chwili spostrzegł, że książę jest uwięziony w krzaku róży, której kolce wbiły się w jego ręce i nogi uniemożliwiając poruszanie się. Zrozumiał, że róże pomogły mu, bo całe życie się o nie troszczył. Pojął również, że właśnie przy nich jest jego miejsce, że to jedyne, co potrafi i że robi to naprawdę dobrze. Nie potrafił zostać rycerzem, ale wie, jak być ogrodnikiem. Wcale nie uważał już, że to zajęcie jest gorsze od innych. Poczuł w sercu wielką wdzięczność do króla. zrozumiał, że był dla niego niesprawiedliwy.
Kiedy wszyscy wrócili na zamek, Różomił poszedł do króla przeprosić go i prosić, by łaskawie pozwolił mu zamieszkać w małej chatce z ogródkiem, by mógł tam zasadzić choć jeden krzak róży. Król wzruszył się postawą przyjaciela. Zaprowadził go do królewskiego ogrodu, pokazując, jak pogorszył się jego stan, odkąd Różomił się nim nie zajmował. Nie tylko przywrócił mu godność królewskiego ogrodnika, ale również za odwagę ofiarował mu srebrny miecz, który otrzymywali tylko najdzielniejsi rycerze. Gdy go wręczał, wyszeptał do niego: „Chociaż otrzymujesz miecz, pamiętaj, że twojej opiece powierzone są róże. Ich nie trzeba bronić mieczem, one potrzebują twojej miłości. I wiedz, że jest to bardzo ważne zadanie. Pokaż mi rycerza, który potrafi dbać o róże. Wkładaj całe serce w to, co robisz, ale rób to, na co masz dość sił i zdolności”.
E.W.
POLONIA, RESSURGE!
Po wielu latach wyczekiwania, ciężkiej pracy i gorących modlitw wielu ludzi w końcu nadszedł dzień zamknięcia procesu Sł.B. Rozalii Celakówny na forum diecezjalnym. Wydarzenie to odbyło się 17 kwietnia 2007 roku w krakowskim pałacu arcybiskupim w kaplicy kardynalskiej w obecności ks. Stanisława Kardynała Dziwisza. Kolejnym etapem postępowania procesowego będzie przekazanie dokumentów do Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych w Rzymie, by mógł rozpocząć się drugi etap procesu tzw. etap rzymski. Zadaniem Kongregacji będzie studium zebranego materiału dowodowego o heroiczności życia i cnót zmarłej w opinii świętości Rozalii. Studium to zakończy się wydaniem dokumentu końcowego (Decretum de heroicitate virtutum), który poprzedza beatyfikację. Wszystkie badania dokumentów przy udziale konsulatorów historyków i teologów muszą być uzupełnione zbadaniem i zatwierdzeniem cudu uczynionego przez Pana Boga za przyczyną Sł.B. Rozalii Celakówny (Decretum super miraculo). Jest to praca żmudna i długotrwała, wymagająca przede wszystkim bardzo dużej aktywności i zaangażowania postulatora. W dużej mierze od niego będzie teraz zależało tempo powyższych prac, a co za tym idzie – termin zakończenia dochodzenia kanonicznego w procesie rzymskim. Trzeba przy tym uwzględnić, że w Kongregacji sprawa Rozalii nie jest odosobnioną. Kolejka, w której ustawiła się nasza Służebnica Boża, liczy ponad dwa tysiące kandydatów na ołtarze. Na obecną chwilę zakończone są postępowania około dwustu spraw, a w ciągu roku Kościół zyskuje mniej więcej piętnastu błogosławionych. Przy czynnym udziale stron i zaangażowaniu Episkopatu Polski można liczyć, że zgromadzenie potrzebnych dokumentów nastąpi w ciągu dwóch lat (w rzeczywistości takie tempo należy do rzadkości). Wciąż więc potrzeba gorliwej modlitwy i wytrwałej nadziei.
Przykład dla pokoleń i narodów
Ci, którzy poznali bliżej osobę Rozalii i przekazaną jej przez Pana Jezusa misję, nie mają wątpliwości, że jest jedną z najbardziej wyjątkowych postaci naszego Narodu, mającą ogromny wpływ na jego historię i dalsze losy. A przyczyną tego jest fakt, że wskazuje ona na Jezusa Króla i na Jego żądanie uznania Go Królem Polski przez Intronizację.
Posłannictwo Rozalii przekazane Polsce nie sprowadza się do słów zapisanych w jej Wyznaniach. W świetle dotychczas zgromadzonych i przebadanych dokumentów widać, że całe jej życie nie było niczym innym, jak ofiarą złożoną za naszą Ojczyznę i rozpaczliwym wołaniem, by Polska uznała i przyjęła Boże prawo, wprowadzając na tron Ojczyzny Jezusa – swego jedynego Władcę. Najpiękniejsze i najbardziej przemawiające jest to, że przez Rozalię Pan Bóg nie czyni nic innego, jak tylko wskazuje nam na nowo na Ewangelię. Pan Jezus podczas swego ziemskiego życia przez swe słowa i czyny głosił ludziom Królestwo Boże. Już wówczas objawił swą królewską godność, której najbardziej wymownym i nie wymagającym komentarza znakiem był przybity do krzyża „tytuł winy”: Iesus Nazarenus Rex Judeorum. Po Zmartwychwstaniu Jezus zasiadł na swym tronie pełnym chwały po prawicy Ojca, a sztandar Jezusa Króla stał się chlubą pierwotnego Kościoła, który z wielką nadzieją oczekiwał wypełnienia ostatniego etapu królowania swego Zbawcy – paruzji (powrotu w chwale Pana panów i Króla królów), będącej manifestacją królowania Jezusa i Jego Królestwa nad wszystkimi narodami świata.
Po dwóch tysiącach lat, w momencie, gdy świat coraz bardziej się laicyzuje, gdy Boże prawo jest wypierane przez ludzkie widzimisie, gdy zwinięto sztandar Jezusa Króla, a Jego tron w ludzkich sercach i w narodach został przysypany kurzem, nadszedł czas, w którym Pan Bóg postanowił przypomnieć światu Ewangelię. Nadszedł czas wyboru: opowiedzenia się po stronie Jezusa Króla bądź odrzucenia Go. Do tego celu wybrał Pan Bóg Rozalię… Dzięki jej misji każdy naród ma ogłosić Jezusa swym Królem, lecz tym razem, jak potwierdzają to błogosławiony Bronisław Markiewicz, Sł. B. August Holond, Sł. B. Wanda Malczewska I święta siostra Faustyna, to Polsce przypadnie zaszczyt przewodzenia innym narodom. Rozalia wielokrotnie podkreśla, że za przykładem Polski pójdą inne narody i także one uznają Jezusa swym Królem, wszystkie narody zaś, które tego aktu nie dokonają – zginą: Ostoją się tylko te państwa w których będzie Chrystus królował (…). Które państwa i narody jej [Intronizacji] nie przyjmą i nie poddadzą się pod panowanie słodkiej miłości Jezusowej zginą bezpowrotnie z powierzchni ziemi i już nigdy nie powstaną. Zapamiętaj to sobie dziecko moje zginą i już nigdy nie powstaną (Wyznania 82).
W drodze do tronu
Już od momentu urodzenia Rozalii przygotowywał ją Pan Bóg do tego zadania, ofiarowując jej rodzinę, która zapewniła jej patriotyczne wychowanie w atmosferze miłości i pobożności. Sam też zaczął przemawiać do jej serca od najmłodszych lat. Dzień Pierwszej Komunii świętej przyniósł Rozalii niezapomniane doświadczenie Bożej obecności. Od tego czasu żyła w zjednoczeniu serca ze swym Zbawicielem. Przez całe dzieciństwo, aż do momentu odejścia z domu wzrastała w miłości do Boga, do Polski i do jej Królowej, Maryi.
Kolejne wydarzenia w życiu Rozalii, choć tak często trudne i bolesne były niczym innym, jak aktem uwielbienia i hołdem złożonym Bogu. Również zwycięskie przejście „nocy duchowej”, trwającej sześć długich lat, które Rozalia wspomina jako męczarnie tysiąc razy gorsze od śmierci, stało się dla niej kolejnym krokiem na drodze do Królestwa i uwielbieniem Boga w sposób godny największych świętych Kościoła przez pokonanie mocy piekła.
Z prostotą dziecka i ufnością bezgraniczną Rozalia zawsze zgadzała się z wolą Bożą. Mężnie zniosła nieudaną próbę wstąpienia do zakonu, a potem w heroiczny sposób poświęciła swe życie w szpitalnej służbie wenerycznie chorym, otrzymując w zamian liczne upokorzenia i przykrości. Pomimo wyczerpującej pracy zawodowej systematycznego uzupełnienia swego wykształcenia aż do uzyskania statusu dyplomowanej pielęgniarki modlitwę stawiała na pierwszym miejscu, poświęcając na nią wiele godzin każdego dnia. Mocna miłością niosła chorym nie tylko pomoc fizyczną, ale przede wszystkim duchową, zachęcając ich słowem i przykładem swego życia do nawrócenia, a konającym upraszając łaskę zbawienia. Tylko Pan Bóg wie, jak wiele dusz weszło do Jego Królestwa dzięki wstawiennictwu Rozalii. Nie troszczyła się o siebie, ale o dobro wskazane jej przez Boga.
Wola Boża stała się dla niej drogowskazem, którego nigdy nie zignorowała. Bez względu na to, czy dotyczyła jej życia ziemskiego, codzienności (wielokrotnie rezygnowała z dużo lepiej płatnej pracy, by pozostać w miejscu jej wybranym przez Boga), czy życia duchowego. Dzięki tej uległości Rozalii wobec woli Bożej Pan Bóg mógł uczynić ją prawdziwym narzędziem w swoich rękach.
Przekazanie misji
Prowadząc Rozalię drogą krzyża, przygotował ją Bóg do jeszcze trudniejszego zadania – głoszenia Polsce Intronizacji Jezusa Króla. Od tej pory treścią życia Rozalii staje się Jezus Król i Jego panowanie w Polsce. A głos Rozalii jest niczym innym, jak głosem proroka kierowanym do mieszkańców polskiej ziemi, a zwłaszcza tych, w których rękach leżą losy Narodu, którzy mają moc decydowania – do rządzących państwem i do hierarchii kościelnej. Wielokrotnie w ich uszach zadźwięczy głos Jezusa wypowiedziany przez usta Rozalii: Jest jednak ratunek dla Polski, jeżeli Mię uzna za swego Króla i Pana w zupełności przez Intronizację, nie tylko w poszczególnych częściach kraju, ale w całym Państwie z Rządem na czele. To uznanie musi być potwierdzone porzuceniem grzechów, a całkowitym zwrotem do Boga. („Wyznania” 263n.) Ostoją się tylko te Państwa, w których będzie Chrystus Królował („Wyznania” 82n.).
To aktualne po dziś dzień wezwanie coraz głośniej rozbrzmiewa ponad polską ziemią. Intronizacja, której domaga się Pan Jezus przez swoją Służebnicę, nie jest ani zwykłym aktem bez znaczenia, ani magiczną praktyką, która ma rozwiązać wszystkie ludzkie problemy i nasycić brzuchy. Nie jest też kolejnym kultem ustawionym w szeregu innych. Intronizacja ma być początkiem nowego wymiaru panowania Jezusa Króla pośród swego ludu, urzeczywistnieniem Królestwa, przygotowaniem do powrotu Króla królów do swej własności. Bóg po raz kolejny staje przed ludźmi, nie naruszając ich wolności, ale dając im do wyboru dwie drogi. Drogę pójścia za Jezusem Królem, na której obowiązują Jego Prawa i na której człowiek Mu służy lub drogę odrzucenia Jezusa i pójścia za panem tego świata, poprzez odrzucenie przykazań i ustanowienie własnych praw, poprzez służenie mamonie i bałwochwalstwu XXI wieku. Po raz kolejny Pan Bóg mówi do ludzi: Kładę przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i Wasze potomstwo, miłując Pana Boga swego, słuchając Jego głosu, lgnąc do Niego (Pwt 30,19-20). Przez Rozalię Jezus mówi: Polska nie zginie o ile przyjmie Chrystusa za Króla w całym tego słowa znaczeniu, jeżeli się podporządkuje pod Prawo Boże, pod prawo Jego miłości, inaczej, moje dziecko, nie ostoi się (Wyznania 82n).
Cena wypełnienia woli Bożej
Pan Jezus Rozalii od początku wyjaśnia, jakim trudem i cierpieniem musi być okupione wezwanie do Intronizacji, podkreślając przy tym jego powagę. Rozalia zrozumiała rangę tego wezwania i z całą odpowiedzialnością przyjęła je do serca. Nieustannie od tego czasu ofiarowywała wszystkie cierpienia, trudy a także zwykłe sprawy w intencji Intronizacji: Najukochańszy mój Ojcze, sprawa Intronizacji jest mi tak samo droga, bardzo droga, jak i Tobie, Ojcze! Pragnę wszystko wycierpieć dla tej sprawy, cokolwiek spodoba się Panu Jezusowi zesłać na mnie i umrzeć również w największym opuszczeniu tak jak nasz Jezus na krzyżu (Wyznania 268n) – tak pisała w liście do spowiednika. I rzeczywiście przez całe życie złożyła w intencji tej sprawy wiele ofiar i cierpienia, którym jej życie było przepełnione. Rózia czyniła to z czystej miłości do Jezusa Króla i do Ojczyzny. Pracując w szpitalu i stykając się z wieloma ludźmi, którzy na swej drodze zupełnie zagubili Boże prawo, Bożą miłość, a często z ludźmi mającymi upodobanie w grzechu, Rozalia widziała w Jezusie Królu jedyny ratunek dla upadającego moralnie Narodu. Zwłaszcza, że ludzie ci to nie tylko ludzie z marginesu społecznego, ale coraz częściej Rozalia obserwowała ten upadek wśród inteligencji, elity ówczesnego społeczeństwa Krakowa.
Dzięki łasce Bożej Rozalia zrozumiała, że nie ma innej drogi ocalenia ludzi, przywrócenia prawa miłości w relacjach międzyludzkich czy jakiejkolwiek możliwości poprawy sytuacji moralnej społeczeństwa, jak tylko przez powrót do Jezusa Króla. Jeśli w zasadniczych punktach ludzkiej egzystencji nie postawi się na szczycie prawa Bożego, nie ma dla narodu żadnej szansy, aby nie doprowadził do samozagłady. Również dziś tak wielu światłych ludzi diagnozuje sytuację polskiego społeczeństwa, szukając jak najlepszych dróg do poprawy, ratunku, wdrożenia różnych wartości (w dużej mierze skazanych dziś na porzucenie bądź ich przewartościowanie). Wszystko to jest słuszne i wzniosłe, jednak będzie to możliwe do uskutecznienia dopiero wówczas, gdy Bóg będzie na pierwszym miejscu: Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego sprawiedliwość a to wszystko będzie wam dodane (Mt 6,33). Przez Rozalię też Pan Bóg wskazuje na Intronizację, jako szansę daną naszemu Narodowi, a za nim pozostałym narodom na odnowienie moralne i duchowe, na ratunek. Chodzi tu o przywrócenie odpowiedniej hierarchii wartości, aby sam Bóg-Król mógł mocą swej łaski przemieniać ludzką rzeczywistość.
Tuż po zamknięciu procesu Służebnicy Bożej Rozalii Celakówny zadanie postawione przed polskim Narodem staje się jeszcze bardziej naglące. Rozalia pierwsza wypełniła to, co do niej należało. Teraz kolej na nas, na nasze modlitwy, ofiary i czyny, torujące Jezusowi Królowi drogę do polskiego tronu.
Wielkim szczęściem naszego Narodu jest obecność w nim Maryji Królowej Polski, która swoje dzieci prowadzi do Syna – Jezusa Króla. Nam wystarczy być posłusznymi: Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie (J 2,5). Wystarczy napełnić stągwie wodą, resztę uczyni już sam Jezus Król, nie tylko objawi swoją chwałę, ale zamiast wody napoi nas najlepszym winem, jeśli uwierzymy, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.
Jest jednak ratunek dla Polski, jeżeli Mię uzna za swego Króla i Pana w zupełności przez Intronizację, nie tylko w poszczególnych częściach kraju, ale w całym Państwie z Rządem na czele (Wyznania 263n).
A.B.
W POSZUKIWANIU SKARBÓW
Tegoroczna jesień była wyjątkowo piękna, słońce świeciło niemal jak latem i złociło przepięknie lecące z drzew kolorowe liście. Wszystko wskazywało na to, że również ten weekend będzie wyjątkowy. Sama myśl o tym napawała Kamila i Marka ogromną radością. Czekali tylko na ostatni dzwonek, by móc pobiec do domów, rzucić plecaki z książkami i szykować się do wyprawy.
Już przed paroma tygodniami rodzice obiecali im ten wyjazd. Wyprawę na poszukiwanie skarbów. Kamil miał już zgromadzony cały ekwipunek: latarkę, kompas, worki. Marek skupił się na obmyślaniu trasy, szukaniu ciekawych miejsc na mapie. Rodzice z uznaniem obserwowali ich wielkie zaangażowanie.
Nastała upragniona sobota. Wczesnym rankiem, zanim jeszcze budziki rozbrzmiały w pokoju rodziców, dwóch dzielnych, młodych, żądnych przygód chłopców krzątało się po przedpokoju, robiąc tyle huku, że pobudzili połowę kamienicy. Kiedy już wszyscy byli gotowi rozpoczęto wyprawę.
Punktem wyjścia poszukiwań była malownicza dolinka, następnie mięli przejść przez stary las i rzekę, aby dojść do wioski gdzie zaplanowali nocleg. Chłopcy z wielkim zacięciem szukali upragnionego skarbu. Nie opuszczali żadnych ciekawych miejsc, wchodzili do jaskiń wykutych w skałach, szukali pod starymi murami, czasami zatrzymywali się by rozkopać ziemię pod jakimś wiekowym drzewem. Nie znajdowali jednak nic, co by ich w pełni zadowoliło. Nie wiedzieli, czego tak naprawdę szukają. Jeszcze w domu dużo o tym wszystkim rozmawiali, snuli różne przypuszczenia jak będzie ten skarb wyglądał. W efekcie ustalili tylko tyle, że jak znajdą skarb, to na pewno będą wiedzieli, że to on.
Minęła sobota. Wieczorem, kiedy usiedli przy kominku w chatce, w której nocowali, chłopcy wysypali z worków całe swoje znalezisko. Nie było tam jednak nic prócz kilku ładnych kamyków, starej puszki i dwóch zapisanych kartek w butelce. Bracia nie byli zadowoleni z takich wyników poszukiwań. Zgodnie postanowili następnego dnia jeszcze bardziej przyłożyć się do swego zadania. Tymczasem położyli się do łóżek, a natychmiast ogarnął ich głęboki sen. Marek, gdy tylko zasnął, zobaczył we śnie piękną, leśną drogę rozjaśnioną promieniami słońca przebijającymi się przez gałęzie drzew. Szedł tą drogą, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że zaraz dojdzie do celu swej wędrówki. Po chwili zobaczył skrzyneczkę leżącą w zagłębieniu wielkiego kamienia. Z radością podszedł i otworzył ją, na samym dnie leżała zwinięta mapa. Przedstawiała całą tę okolicę, w której się znajdował, a na czerwono zaznaczona była droga, po której szedł. Według mapy kresem tej drogi był jakiś budynek. Było to trochę dziwne, bo w okolicy nie było żadnych innych zabudowań. Marek natychmiast postanowił to sprawdzić. Ruszył przed siebie i na tym sen się skończył.
Kiedy rano usiedli do śniadania, zaczął to opowiadać Kamilowi, ten zaś z każdym słowem coraz szerzej otwierał usta ze zdziwienia, jednak nie przerywał bratu. Na koniec wyznał, że jemu przyśniła się ta sama droga, jednak zamiast mapy w jego śnie pojawił się wielki kompas wskazujący drogę, a gdy doszedł na wzniesienie, zobaczył na końcu drogi niewielki budynek. Ta zbieżność snów zrobiła na chłopcach ogromne wrażenie. Z podwójnym przejęciem szli na tę niedzielną wyprawę. Jednak z początku nie różniła się ona niczym szczególnym od sobotniej wędrówki. Znów potykali się tylko o kamienie, znajdowali różne stare przedmioty, które nie robiły na nich wrażenia. W południe zrobili sobie przerwę na skraju lasu, aby zjeść posiłek.
Nagle słońce, które właśnie wyszło zza chmur, oświetliło małą ścieżkę. Chłopcy popatrzyli na siebie porozumiewawczo i natychmiast ruszyli wzdłuż tej pięknej drogi. Była ona bardzo długa, powoli zaczynali tracić nadzieję, że dokądkolwiek ich zaprowadzi. Coraz częściej pojawiały się myśli, by zawrócić, że to nie ma sensu. Jednak pragnienie znalezienia skarbu było ogromnie silne. Wykrzesali z siebie resztki sił oraz wytrwałości i szli. Droga była coraz trudniejsza, bo prowadziła pod górę, jednak i to nie zdołało skutecznie zniechęcić chłopców. Gdy już resztkami sił wdrapali się na szczyt pagórka, zobaczyli w oddali mały punkt – budynek. Zapomnieli o zmęczeniu i ruszyli biegiem z górki. Kiedy dobiegli na miejsce zobaczyli, że była to mała, drewniana kapliczka. Widok ten sprawił chłopcom ogromną radość. Nie rozumieli jeszcze, co to ma wspólnego ze skarbem, którego szukają. Dopiero, gdy stanęli na wprost drewnianych drzwi i zaczęli czytać wyryty na nich napis, sprawa stawała się coraz bardziej jasna. A napis ów brzmiał: Wejdź i odpocznij u stóp Tronu Króla. A poniżej pięknie wyryty był cytat z Biblii: Nie bój się mała trzódko, gdyż spodobało się Ojcu waszemu dać wam królestwo (...) gdzie jest skarb wasz, tam będzie i serce wasze. Ostatnie zdanie wypisane było największymi literami. Napis ten zrobił na chłopcach ogromne wrażenie. Chcieli znaleźć skarb, myśleli o skrzyniach pełnych klejnotów albo o innych kosztownych przedmiotach, o których naczytali się w książkach. Teraz zrozumieli, że skarbem człowieka może być coś zupełnie innego. Wzrok Kamila padł ponownie na pierwsze zdanie – zaproszenie do środka. Weszli do wnętrza. Na wprost wejścia znajdował się przepiękny obraz Jezusa na Tronie a u stóp namalowana przepiękna skrzynia z napisem: Dobry człowiek z dobrego skarbca swego serca wydobywa dobo, a zły człowiek ze złego skarbca wydobywa zło.
Dopiero teraz chłopcy rozejrzeli się dookoła i zobaczyli, że wszystkie ściany wypełnione są sercami z papieru, różnej wielkości, a na nich widnieją napisy, czasem pojedyncze słowa, czasem długie zdania. Zaczęli czytać z ciekawością. Na jednym było krótkie słowo przyjaźń, gdzie indziej radość, jeszcze na innych pomoc, uśmiech do starszej pani, uczynność, pilność. Szczególnie zaciekawiło Marka małe serduszko wypisane drobnym maczkiem: nie pogniewałem się na kolegę chociaż mi powiedział bardzo przykrą rzecz. W tym momencie Marek zrozumiał, że nie są oni jedynymi chłopcami, którzy trafili na to miejsce. Oboje też zrozumieli, że znaleźli skarb ogromnie cenny i że to od nich zależy ile w ich skrzyni znajdzie się kosztowności.
Gdy wyszli z kapliczki spostrzegli zbliżających się rodziców, którzy szukali ich już trochę niecierpliwie. Mama przynagliła ich do powrotu. Wyprawa dobiegła końca. Wrócili do swego rodzinnego miasta, jednak chłopcom wszystko wydawało się inne. Wiedzieli, że znaleźli skarb i że teraz muszą go pomnażać.
E.W.
Ks. Kazimierz Dobrzycki, który był ostatnim spowiednikiem Rozalii, stał się jej wielkim przyjacielem. Dla sprawy swej penitentki poświęcił znaczną część swego kapłańskiego życia. To on zebrał po jej śmierci wszelkie pisma Rozalii, świadectwa, dokumenty i ślady jej życia. Sam przepisał je wszystkie na maszynie i pogrupował w zeszyty, sam wreszcie rozpoczął tłumaczenie pism Rozalii na język angielski, włoski i francuski. Był przekonany o świętości Rozalii i o wadze jej misji.
Wiemy, że aby się z kimś zaprzyjaźnić, trzeba tę osobę dobrze poznać. Rozalia zostawiła nam tę możliwość, pisząc, posłuszna poleceniu ks. Dobrzyckiego, pamiętnik swego życia, autobiografię. Autobiografia ta, uzupełniona o listy, wyznania i inne pisma Rozalii, wzbogacona o świadectwa nt. jej życia, w końcu skomentowana w 3. osobie przez ks. Dobrzyckiego, stanowi najpełniejszy dziennik jej życia.
Poniżej, w oparciu o tę właśnie biografię, zachowaną w archiwum Biura Postulacji, przedstawimy postać Rozalii, abyście mogli lepiej poznać i zaprzyjaźnić się z tą, która szczególną opieką otacza całe Stowarzyszenie i każdego jego członka.
* * *
„Było to jesienią roku 1945 na dworcu kolejowym w Krakowie.
- Dokądże Ojciec jedzie? – pyta inżynier N.N., stały mieszkaniec Krakowa, swego przyjaciela, księdza.
- Do Jachówki.
- Do Jachówki? Gdzie to jest?
- Dojeżdża się do stacji kolejowej «Maków Podhalański», a stamtąd na północ jeszcze 5 km. do wsi Jachówka.
- Jakiż cel tej podróży, jeśli wolno wiedzieć?
- I owszem, można wiedzieć… Według wszelkiego prawdopodobieństwa wieś ta kiedyś zasłynie jako miejsce urodzenia naszej przyszłej świętej…
- Naprawdę? Któż to taki? Może jakaś zakonnica?
- Nie, była to osoba w świecie żyjąca i drogi Pan Inżynier ją znał…
- Nie może być?!
- Tak jest Panie Inżynierze, jest nią zmarła przed rokiem śp. Rozalia Celakówna.
- No tak! Przecież wspólnie rozmawialiśmy z nią i odwiedziłem ją przy ul. Mikołajskiej, gdy Ojciec był w obozie.
- Wprawdzie bardzo pragnęła być karmelitanką, lecz wyraźna wola Boża okazała się inna. Miała być i faktycznie była aż do śmierci pielęgniarką w Szpitalu św. Łazarza w Krakowie, i to jeszcze na oddziale dermatologicznym, jak sam Pan Inżynier wie. Miała wynagradzać Najświętszemu Sercu Zbawiciela za liczne akty Jego okrutnego biczowania za naszych czasów… oraz posłużyć Jezusowi za narzędzie dla przeprowadzenia Jego szczególnych boskich zamiarów względem wszystkich dusz poszczególnych na świecie, a także względem naszej Ojczyzny i wszystkich narodów.
- Słyszę cos niezwykłego! Obyż to, Ojcze, stało się rzeczywistością! Jakże bylibyśmy wdzięczni Bogu! Jakże odetchnąłby nasz Naród! No, szczęśliwej podróży! Przy sposobności będę rad jeszcze dowiedzieć się czegoś o tej Rozalii.
- Na pewno drogi Pan Inżynier się dowie. Laudetur Jezus Chrystus!
- In saecula saeculorum. Amen.
(...)
W domu Państwa Celaków.
Wyszedłszy z kościoła i stanąwszy na szosie, ksiądz nawrócił na prawo; po około stu metrach zawrócił na lewo, przeszedł przez mostek nad strumieniem Jachówki i był już u celu podróży. Przed nim był stary ganek; potem z sieni na lewo (to stary dom drewniany) najpierw kuchnia, a dalej pokój o dwóch oknach; na prawo z sieni stał domurowany wtedy nowy dom, gdy rodzina stawała się liczniejsza.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! – odzywa się odwiedzający ksiądz.
- Na wieki wieków. Amen. – odpowiadają Państwo Celakowie, Tomasz i Joanna, oraz wzajemnie się przedstawiają.
Pan Tomasz, ojciec Rozalii, jest synem Jana i Anny z domu Dudziaków, z zawodu rolnik, ma lat 72, jest średniego wzrostu. Widać, że jest zapracowany, lecz spokojny, pogodny i o dobrodusznym wyrazie twarzy. Pani Joanna, młodsza o trzy lata od męża, mamusia Rozalii, pochodzi z rodziny Kachniców, również rolników. Zawarli oni związek małżeński dnia 19 lutego 1900 roku.
- A z drogą Panią zapoznałem się przed trzema laty w Krakowie.
- Tak. A oto nasza córka Anna i Anastazja oraz syn Józef.
- A z Panią Anastazją również się znam – powiedział ksiądz – spotykaliśmy się przy ul. Mikołajskiej 20 w Krakowie i pamiętam, że umie pięknie haftować i szyć.
- Troje też dzieci poza domem – mówi Pani Celkowa – Staszek: lotnik w Anglii; Marysia pracuje w Krakowie w Szpitalu św. Łazarza; a Władek uczy się u księży Salwatorianów. Razem miałam ich ośmioro, lecz Franciszek pięcioletni zmarł, no i teraz, jak Księdzu wiadomo, przed rokiem odeszła od nas do wieczności Rozalia…
- Żal, że Rozalii już tu nie ujrzymy – rzekł ze smutkiem ksiądz – Tak rychło opuściła ziemię, mając zaledwie 43 lata… Lecz dziś mogę powiedzieć Wam, że była to dusz wcale niezwykła… i zarazem winszuję Wam, Drodzy Państwo, że Bóg Najdobrotliwszy obdarzył Was takim dzieckiem.
Rodzicom i Anastazji zakręciły się w oczach łzy.
- Ale przepraszamy Księdza, jak Go mamy tytułować?
- Ach, to drobiazg, zupełnie wystarczy mi ten jeden tytuł « ksiądz», jest mi on najdroższy. Już od paru lat pragnąłem odwiedzić Drogich Państwa i dowiedzieć się różnych szczegółów z życia Rozalii, lecz okoliczności na to nie pozwoliły. Cieszę się, iż dziś wreszcie stanąłem w jej rodzinnym domu.
Z rozmowy w tym domu, z wyznań Rozalii, jak również z zeznań świadków wynika, że Państwo Celakowie byli małżeństwem w zupełności dobranym. W ich współżyciu zawsze była zgoda, harmonia i spokój; wzajemnie dobrze się rozumieli oraz w wychowywaniu dzieci byli jednomyślni. Nade wszystko zaś byli to ludzie nie tylko wierzący i praktykujący, lecz naprawdę myślący i żyjący według wskazań naszej świętej wiary.
- Jak daleko tu do kościoła parafialnego?
- Od nas 5 km.
- Czy ze względu na odległość rodzina Drogich Państwa w każdą niedzielę i święto udawała się do kościoła?
- O tak! – odrzekł Pan Tomasz – Wszyscy bardzo chętnie chodziliśmy na mszę, odległość niewielka. Chyba, że ktoś nie domagał… Ja czasem chodzę do kościoła nawet w dzień powszedni, a moja żona też.
- Zresztą co byśmy byli za chrześcijanie – rzekła Pani Celkowa – jeśli byśmy lekceważyli trzecie przykazanie boskie i co byśmy byli za rodzice, jeśli byśmy nie dawali dobrego przykładu dzieciom naszym w tak bardzo ważnym obowiązku.
(…)
- A teraz interesuje mnie jeszcze następujące pytanie: czy w rodzinie Drogich Państwa był i jest rozwijany kult Najświętszego Serca Jezusa?
- Owszem – odpowiada Pani Celkowa – We wszystkie moje dzieci starałam się wszczepić nabożeństwo do Serca Jezusowego, bo je sama żywię. Dobrze pamiętam, że Rozalię do niego też bardzo zachęcałam.
- Niech będzie za to wielbione Najświętsze Serce Jezusowe, że w domu Drogich Państwa znalazło dla siebie należne zrozumienie. A jak było i jest z nabożeństwem do Niepokalanej Bogurodzicy? Czy wszyscy są np. wpisani do Różańca św.?
- Wszyscy w naszej rodzinie mamy wielkie nabożeństwo do Matki Najświętszej – odezwał się pan Tomasz – i wszyscy jesteśmy wpisani do Różańca św. Wszyscy też staramy się odmówić go codziennie, w październiku zaś odmawiamy wspólnie i uroczyście.
- Jak to dobrze! – odezwał się ksiądz – Oby przynajmniej dziś, kiedy wiemy jak Najświętsza Maria Panna w Fatimie zachęca wszystkich do rodzinnego odmawiania różańca, praktykę tę przyjęły wszystkie rodziny katolickie na świecie!
Kiedy w roku 1942 Pani Celkowa odwiedziła tego księdza w Krakowie, poważnie uderzył go pewien kontrast u tej niewiasty ze wsi, mianowicie: na zewnątrz niczym się nie wyróżniała od innych naszych poczciwych matek wiejskich, natomiast im dalej rozwijała się rozmowa, tym więcej uwidaczniała się jej wcale niezwykła mądrość. Miał wrażenie, że rozmawia z poważną matroną polską z czasów sienkiewiczowskich, gdzieś w jej obszerniejszej posiadłości, pełną prawdziwej miłości Boga i Ojczyzny. Teraz skojarzywszy sobie te mądrość z biblioteczką domową, o której już wcześniej wiedział zaś od Rozalii, zapytał:
- A gdzie się znajduje biblioteczka Drogich Państwa?
- A to w drugiej połowie domu. Prosimy, jeżeli ksiądz sobie życzy…
Idziemy. Minąwszy sień, przechodzimy przez pierwszy pokój i wchodzimy do drugiego.
- Oto Katechizm – mówi Pani Celkowa – którego dzieci nasze musiały uczyć się na pamięć… A tu Ewangelia święta…, Żywot Pana Jezusa, Stary Testament…, Żywoty Świętych zbiorowe…, Żywot św. Stanisława Kostki…, św. Alojzego Gonzagi…, św. Kazimierza Królewicza…, św. Małgorzaty Marii Alacoque…, św. Franciszka Salezego, św. Marii Magdaleny de Pazis…, św. Andrzeja Boboli…, św. Jana Bosko…, św. Teresy od Dzieciątka Jezus…, siostry Benigny Konsolaty Farrero i inne.
A tu O. Schriversa: «Oddanie się Bogu», «Boski Przyjaciel», «Dobra wola». Następnie innych autorów: «Prawdy wieczne», «Jak sobie zapewnić zbawienie»…, «Droga uświątobliwienia»…, «Filotea»…, «O umiłowaniu Pana Jezusa w życiu codziennym» i inne.
- To pokaźna biblioteka – mówi ksiądz z uznaniem.
- Był u nas zwyczaj – mówi Pan Tomasz – który i teraz nie zupełnie wygasł, że po kolacji odbywamy wspólne czytanie książek religijnych. Jest to konieczne, by lepiej poznać naszą wiarę świętą, a po wtóre tyle tam ciekawych rzeczy, zwłaszcza w żywotach świętych, tyle przykładów budujących…
- Gdyby ludzie wiedzieli - dodała Pani Celkowa – ile pożytku, ile światła nadprzyrodzonego i radości wewnętrznej kryje się w tym czytaniu, to by o wiele więcej je cenili, niż czytanie gazet lub książek świeckich.
- Bardzo słusznie mówi Droga Pani, to wielka prawda! Gdyby ludzie tego doświadczyli, bezwzględnie więcej by taką lekturę docenili, niż świecką. I wtedy byliby oni o wiele światlejsi w kwestiach religii. Tymczasem nawet wśród inteligencji bywają nierzadko wypadki wprost nie do uwierzenia… Oto ktoś, skądinąd wykształcony, gdy np. w towarzystwie zabiera głos w sprawach religii, od razu się zdradza ze swego co do nich nieuctwa. Każdy człowiek prawdziwie inteligentny powinien być dobrze obeznany w sprawach religii katolickiej. Lecz macie i świeckie książki.
- Owszem. Oto dzieła Sienkiewicza, Kraszewskiego i inne.
- Pamiętam – mówi ksiądz – jak mi Rozalia zeznawała, że gdy czytała trylogię Sienkiewicza, zachwycała się męstwem i bohaterstwem naszych polskich rycerzy oraz doznawała pragnienia, by w czymkolwiek przysłużyć się Kościołowi i Ojczyźnie. Mówiła też, iż w młodszych jeszcze latach chętnie czytała powieści awanturnicze, np. «Robinsona Kruzoe», jednak stwierdziła, że to czytanie albo mało, albo wcale nie przynosiło pożytku jej duszy, dlatego go potem zaniechała.
- Ale moja droga – odezwał się Pan Celak do swojej żony – trzeba naszego gościa poczęstować.
- Ach, prawda, ja już o tym myślałam, ale rozmowa tak wciąż pociągała. (…)
Poczęstunek odbył się wśród dalszej rozmowy. Podziękowawszy Bogu za posiłek, wszyscy udali się znów do pierwszej, drewnianej części domu.”
* * *
W tym miejscu przejmiemy narrację od ks. Kazimierza Dobrzyckiego. Skrócona relacja ze spotkania ks. Kazimierza z rodzicami Rozalii miała na celu wprowadzić nas w tamten czas i ukazać kolebkę, w której wychowała się Służebnica Boża.
W tej właśnie rodzinie, w drewnianym domu w Jachówce, dnia 19 września 1901 roku, a więc w 1,5 roku po zaślubinach Joanny i Tomasza, przyszła na świat Rózia, pierwsze, upragnione dziecko Cielaków.
Z zeznań Rozalii, jak i z samych spotkań z ks. Dobrzyckiego z Celakami wynika, że prowadzili oni życie w sposób niezwykły oddane Panu Bogu. Ich myślenie i działanie, ich trudne życie codzienne przesiąknięte było duchem miłości – miłości Boga, miłości Kościoła, miłości Polski. Głównym staraniem matki było wpoić dzieciom miłość do Pana Jezusa i Matki Najświętszej, głównym pragnieniem ojca było ustrzec dzieci od każdego grzechu. Rozalia zapytana o pierwsze pouczenia, jakie dawali jej rodzice odpowiada:
„Owszem, pamiętam. Pierwszą nauczycielką, która mię uczyła kochać Pana Jezusa, była moja Droga Matka. Ona mię pouczała, co Pan Jezus dla na uczynił, za co mamy Go kochać, jaką muszę być, żeby się Jemu itd. Gdy mi mówiła o obecności Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie, zachwycałam się tym, że będę kiedyś, jak dojdę do lat właściwych przyjmować Jezusa w Komunii świętej i już wtedy cieszyłam się po dziecięcemu z tego szczęścia (…). «Przede wszystkim – pouczała mnie – nigdy nic takiego nie czyń, czym byś sprawiła Mu przykrość; następnie, gdy ci inne dzieci zrobią przykrość, nie gniewaj się na nie, nie wymawiaj im tego, tylko cicho ofiaruj Panu Jezusowi, aby się Jemu podobać. Nigdy niczego nie czyń dla przypodobania się ludziom, tylko jedynie dla przypodobania się Panu Jezusowi. Jeżeli się bawisz, to baw się tak, jak Pan Jezus i to tez Jemu ofiaruj. Gdyby inne dzieci chciały coś złego zrobić, powiedz im, że się to Panu Jezusowi nie podoba, że On się gniewa na takie dzieci, które źle robią, albo źle mówią, a jeżeli cię nie posłuchają, to odejdź natychmiast od nich»".
Wbrew opinii rodziców, którzy ze skromności twierdzili, że ich córka niczym się nie wyróżnia spośród swych rówieśników, Rozalia wyróżniała się, zarówno w parafii, jak i w szkole.
„Starałam się tak zachować w kościele, by się nawet nie poruszyć, żeby nie sprawić przykrości Panu Jezusowi. Nigdy się nie oglądałam, ani do nikogo nic nie mówiłam. Bardzo mię bolało, gdy inne dzieci źle się w kościele zachowywały. Jeszcze mi Rodzice w domu mówili, że z Panem Jezusem można rozmawiać prosto szczerze tak, jak w domu z Mamą lub Tatusiem albo z kimkolwiek, że Pan Jezus bardzo się cieszy, gdy w ten sposób z Nim rozmawiamy. Wiedząc o tym ogromnie się z tego cieszyłam, że i ja mogę bez obawy i lęku pozostawać z Panem Jezusem.” Żarliwa modlitwa małej dziewczynki przyciągała uwagę wielu parafian. W szkole nauczyciele i księża katecheci bardzo Rozalię lubili, stawili ją często za wzór innym dzieciom. Jak wykazuje zachowane świadectwo o ukończeniu 6-oddziałowej Szkoły Powszechnej w Dachówce, Rozalia wszystkie stopnie w obu półroczach miała bardzo dobre, wyjąwszy dobry stopień za śpiew i I półroczu. Sama tak pisze: „Codziennie mię zapytywali Rodzice o zachowanie się w szkole; i Ojciec mię wypytywał i Mama także pytała. I choć wszyscy nauczyciele mówili zawsze rodzicom, że ja jestem bardzo grzeczną i najlepszą uczennica z całej szkoły, jednak, abym się nie stała pyszną, pytali mię codziennie i czynili mi jeszcze różne uwagi.”
Może w szóstym roku życia Rozalia usłyszała pierwszy wewnętrzny głos Pana Jezusa. Z upływem czasu głos ten, „słodki i tajemny”, stawał się częstszy i bardziej stanowczy. Pan Jezus po wielokroć wzywał Rozalię do całkowitego oddania się Jemu, do porzucenia złudnego szczęścia świata na rzecz szczęścia prawdziwego, które przyniósł On oraz zapewniał, że jej nigdy ni opuści.
Rozalia odpowiadała na ten głos całą miłością swego dziecięcego serca. Pragnęła kochać Pana Jezusa tak mocno, jak tylko stworzenie może ukochać swego Stwórcę. Wielką radość u aniołów Bożych musiała sprawiać ta szczera i gorąca miłość dziecka do Jezusa. Rozalia dla tej miłości bała się i wystrzegała najmniejszego nawet grzechu, bolejąc bardzo z każdego swego upadku: „Raz nie powiedziałam Mamie, co mię ks. Katecheta pytał z religii i co miałam zadane na następną lekcję. Co prawda wieczorem przeprosiłam Mamę, dopóki jednak nie przeprosiłam, czułam w duszy ogromny niepokój, a gdy przeprosiłam Mamę i Ojca, wtedy się uspokoiłam. Po przeproszeniu Rodziców kazała mi Mama przeprosić bardzo Pana Jezusa i Najświętszą Maryję Pannę, by mi przebaczyli. Przyrzekłam Panu Jezusowi gorąco, że już nigdy tego nie będzie. Więc przy pomocy Pana Jezusa nigdy tego więcej nie uczyniłam.”
Wiele problemów, jak sama wyznaje, sprawił jej porywczy temperament. „Wolę nie łatwo poddawałam pod wolę rodziców, przez co trudna była praca nad wyrobieniem charakteru. Wyznaję, że poddać wolę pod posłuszeństwo często było dla mnie jakby jaką torturą. Ty była najcięższa praca… Z jednej strony Pan Jezus pociągał mię łaską swą do Siebie. Z drugiej strony moja zła natura.” Rozalia była żywa, ambitna i szybko wpadała w złość.
Wykazując jednak heroiczną miłość do Pana Jezusa i Matki Najświętszej, składając wiele ofiar przezwyciężania i rezygnacji z siebie, o czym szczegółowo musiała opowiedzieć spowiednikowi, Rozalia stopniowo wyrobiła w sobie cnotę cichości i łagodności. Dojrzewała duchowo. Pragnąc cała należeć do Pana Jezusa, złożyła w kościele w Bieńkówce przed Najświętszym Sakramentem ślub czystości. W tym czasie przeżywała bardzo głębokie doświadczenia duchowe. Jezus w Eucharystii i Maryja powoli stawali się jej całym światem.
W dziewiętnastym roku życia Rozalia wchodzi w tak zwaną noc duchową, która będzie trwała sześć długich lat. „Cierpienia tej nocy – jak sama stwierdza – były tysiąc razy gorsze od samej śmierci”. Skrupuły, ciemności, pokusy przeciw wszystkim cnotom, odrzucenie od Boga, rodzaj konania, choroby fizyczne, napaści szatana – tak w wielkim skrócie można określić duchowe doświadczenie tego okresu. Rozalia była przekonana, że ani jeden szatan nie jest tak podły i zły jak ona, że wszelkie nieszczęścia spadające na ludzkość są karą za jej grzechy. Prosiła o śmierć, by nie krzywdzić Boga. Po latach za to doświadczenie będzie Bogu niezwykle wdzięczna. Rozalia zrozumie, że te właśnie cierpienia uzbroiły jej duszę w niezwykłą moc i prawdziwe cnoty na życie wieczne.
W 1924 roku Rozalia na stałe przenosi się do Krakowa, a wewnętrznie pouczona, zatrudnia się w szpitalu św. Łazarza na oddziale skórno-wenerycznym. – „Moje dziecko! W tym szpitalu jest miejsce dla ciebie, z Mojej woli ci przeznaczone…”
Usługując chorym na ciele, a jeszcze bardziej chorym na duszy, ta niewinna dziewczyna z przerażeniem odkrywa istniejący świat zła. Ohydne przekleństwa, szyderstwa z Boga, nienawiść sącząca się z ust i czynów jej pacjentek sprawiały jej ogromne cierpienie. Pragnąc mimo to uczynić dla Jezusa wszystko, pielęgnowała szczególnie tych chorych, do których inne pielęgniarki brzydziły się nawet podejść, przeważnie z powodu obrzydliwego zapachu gangreny czy syfilisu. Zdawało jej się, że musi zemdleć, całymi dniami nic nie jadła, gdyż wszędzie czuła odór cuchnących ran. Nocami nie mogła spać. O ile na początku chciała stamtąd uciec, to zrozumiawszy swoje tu zadanie, jak tylko mogła, dziękowała Panu Jezusowi „za tę – jak napisała – tak piękną pracę przy chorych” i za tę „wielką łaskę”. Podejmowała się najmniej przyjemnych i najtrudniejszych zadań, brała jak najczęściej nocne dyżury, czy dyżury za innych. Wszystko, aby wynagrodzić nieustannie przez ludzi krzyżowanemu Zbawicielowi, swemu umiłowanemu Jezusowi.
Tak płynęły lata wypełnione służbą, miłością i ofiarą. Duchowa przyjaźń Rozalii z Jezusem przemieniła się w nieustanny akt Jego adoracji. Znalazła upodobanie w oczach Tego, który ją stworzył i ukształtował. Nadszedł wyznaczony czas i, począwszy od 1930 roku, Bóg zaczął za pośrednictwem Rozalii kierować do Polski i do świata swe wielkie orędzie: Jeżeli Polska chce ocalić siebie, musi dokonać uroczystego Aktu Intronizacji, czyli ogłosić publicznie i odpowiedzialnie Jezusa Królem Polski. W imieniu narodu mają tego aktu dokonać władze państwowe i kościelne. W następstwie za przykładem Polski mają pójść inne narody, jeśli chcą ocaleć od nadchodzącej na świat zagłady.
Ze znaczeniem tego orędzia w kontekście całych dziejów stwórczych i zbawczych Boga zapoznałeś/aś się czytając książkę, ks. Tadeusza Kiersztyna „Ostatnia walka”. W ostatnim jej rozdziale Autor, opisując życie Rozalii, przytacza cały szereg naglących wezwań Jezusa do dokonania narodowej intronizacji. Wyjaśnia też, na przykładzie II wojny światowej (kary zapowiedzianej przez Jezusa), konsekwencje ich zlekceważenia.
Bóg dał narzędzie ratunku, wskazał na intronizację i uzależnił od niej ocalenie jednostek i narodów. Rozalia w pełni zdawała sobie sprawę, jak trudną misję powierzył jej Pan Jezus i jak mała jest szansa na jej zrealizowanie. Mimo to, wypełnienie żądania Pana Jezusa stało się treścią jej życia. Odtąd nie było już innej sprawy, która tak mocno absorbowałaby jej myśli, słowa i działania.
Na koniec znów oddajmy głos ks. Dobrzyckiemu i spisanej przez niego relacji:
* * *
- Dziecko, co mniemasz należy czynić z naszej strony, by urzeczywistnić Intronizację w Polsce i wszędzie?
- Ojcze, taki pewnego dnia w mej duszy usłyszałam głos: „Im rzecz jest większej wagi, im ona więcej chwały Mnie przyniesie, tym większym musu być okupiona cierpieniem… Cokolwiek cię spotka, ofiaruj to, dziecko, dla wielkiego Dzieła Intronizacji w Polsce”. Sprawa Intronizacji – pragnę wszystko wycierpieć dla tej sprawy, cokolwiek spodoba się Panu Jezusowi zesłać na mnie i umrzeć również w największym opuszczeniu, tak, jak nasz Jezus na krzyżu (…).
Wszystko dla ciebie, mój Jezu! – powtarzałam to zawsze Panu Jezusowi – aby się Tobie przypodobać, aby uprosić przyjście Twego Królestwa na ziemię, to była moja intencja. Podczas modlitwy, Ojcze, czy też w pracy Jezus poucza moją duszę najnędzniejszą: „Żeby Dzieło Intronizacji było rychło przeprowadzone, potrzeba ofiary! Chwalebne zmartwychwstanie Jezusa nastąpiło po strasznych cierpieniach, tak też i przyjście Królestwa Chrystusa do Polski w pierwszym rzędzie, a potem do innych narodów musi być okupione wyjątkowymi cierpieniami, tak ze strony Ojca, jak i mojej i innych dusz, którym sprawa Jezusowa jest bardzo droga (…).
„Ofiarujcie z Ojcem razem swoje cierpienia w celu Intronizacji. Im więcej będziecie zdeptani, wzgardzeni, poniżeni, tym prędzej nastąpi ta chwila tak bardzo upragniona przez was. Intronizacja! Każde dzieło Boże i każda sprawa muszą być okupione cierpieniem, a im więcej ma ona przysporzyć chwały Panu Bogu, na tym większe będzie napotykać trudności.”
(…)
- Dziecko, powiedz mi szczerze, czy mi wszystko mówisz, co przeżywasz wewnętrznie?
- Ojcze, przepraszam Pana Jezusa i Ciebie… Miałam Ci, Ojcze, oznajmić jeszcze następujące: Pan Jezus chce być naszym Królem, Panem i zarazem Ojcem bardzo kochającym. Tyle razy prosimy o przyjście Królestwa Chrystusowego do dusz, a przez to na cały świat. Ta sprawa była i jest dla mnie ogromnie droga. Od 15 lat bardzo o to proszę Pana Jezusa, by rozszerzył na świecie słodkie panowanie swojej miłości. Spełniają w szpitalu swe obowiązki, nieraz przykre, w tej intencji, wierzyłam w to mocno i niezachwianie, że On, Jezus, wysłucha mię.
Pan Jezus w szczególny sposób chce być naszym Królem, tego On sobie życzy. Polska musi w sposób wyjątkowy, uroczyście, ogłosić Pana Jezusa swym Królem przez Intronizację i wtedy Jezus będzie jej błogosławił i bronił od nieprzyjaciół (…). Ojcze, coś dziwnego dzieje się w mej duszy… czuję przeogromne pragnienie, by wszystko uczynić i przecierpieć, by Jezus mógł swobodnie panować w naszej ukochanej Ojczyźnie, a przez Polskę, by zawładnął całym światem. Śmiem to twierdzić stanowczo, że Polska będzie silną potęgą, najsilniejszą nie tylko w Europie, ale na całym świecie, jeżeli usłucha wezwania Pana Jezusa; a jeżeli nie, to zginie… to nie są moje myśli i słowa.
Teraz albo nigdy… grozi nam straszne niebezpieczeństwo… (…). Ja to Ojcu mówię z całym przekonaniem, żeby w tej sprawie nie zwlekać, ale czynić wszystko dla jej przyspieszenia.
- Dziecko, powiedz mi, na czym opierasz twierdzenie, że Polska musi w sposób wyjątkowy, uroczyście, ogłosić Pana Jezusa swym Królem przez Intronizację?
- Ojcze, co do danych, że Intronizacja ma być przeprowadzona uroczyście, to mogę powiedzieć, że tak widziałam i takie otrzymałam zrozumienie, że tak ma być… Trzeba oddać zewnętrzną cześć Panu Jezusowi, która wiele dusz przez to zwróci do Niego. Czyżby Polska miała się wstydzić Pana Jezusa?... Przenigdy!!!
- A gdybyś faktycznie była kapłanem, Dziecko, co byś głosiła w tej sprawie?
- Co bym ja mówiła, gdybym była kapłanem… Powiedziałabym wszystko, co czuje moja dusza i jakie zrozumienie rzeczy dał mi Pan Bóg. Gdy Pan Jezus będzie Królem i Panem naszego Narodu, wówczas my staniemy się bardzo silnymi, bo wszyscy będą starali się wypełnić wolę Pana Jezusa, nawet innowiercy będą prosić o przyjęcie ich na łono Kościoła Katolickiego. Przyjdą straszne czasy, lecz my musimy wierzyć i ufać Panu Bogu, że On nas nie opuści, a zwłaszcza musimy odmienić życie… To, co czuję w duszy i co mi dał Pan Bóg zrozumieć i poznać, mogę śmiało twierdzić wobec Boga, Kościoła i Rządu naszego. Pan Bóg jest cierpliwy, ale sprawiedliwy… mogę na to przysiąc, ale do wiary nikogo nie zmuszam. Ojcze, albo w prawo, albo w lewo! Albo będziemy ludźmi i katolikami przy Sercu Pana Jezusa, albo zwierzętami i marnie zginiemy!! Trzeba nam się obudzić z letargu orzechowego, bo czas przyszedł już najwyższy…
- A co się, Dziecko, ma teraz stać nadzwyczajnego w dziejach narodów?
- Stanie się, Ojcze, to: jeżeli my zrozumiemy i usłuchamy Pana Jezusa, to Niemcy zginą bezpowrotnie, zaś w Polsce i w innych państwach będzie niepodzielnie Chrystus królował, zapanuje spokój Jezusowy we wszystkich sercach i miłość braterska, ale dużo ludzi zginie wpierw. Polska będzie dominować nad wszystkimi narodami (…).
Prośmy gorąco Pana Jezusa, o zbliżenie się Jego Królestwa, bo się zbliżają czasy, kiedy „nastanie jedna owczarnia i jeden Pasterz” (w pismach Rozalii zwrot ten oznacza czasy ostateczne w sensie ścisłym - MM). Były to słowa do głębi mię przekonujące: „Zobaczysz< Dziecko moje, że to wszystko się stanie, że te państwa się tylko ostoją, które Mię uznają swym Królem. Zniszczenie będzie wielkie wskutek grzechów, które się rozlały jak potop na ziemi. Więc muszą być krwią zmyte, zwłaszcza tam, gdzie były popełniane w sposób najohydniejszy”.
Już więcej przekonująco nie umiem mówić… Każdy człowiek ma wolna wolę, więc dlatego nie można zmuszać do wierzenia, ani też narzucać swego zdania.
(…)
Wojna ta jest straszną karą Bożą za grzechy. One sprowadziły i nadal sprowadzają i czynią przerażające zniszczenie.
„To jeszcze za mało. Czy nie wiesz, jakie były i jeszcze są grzechy?... Zło musi być doszczętnie zniszczone, na takim podłożu nic dobrego nie może wyróść; wszystkie grzechy i zbrodnie muszą być zmyte krwią…”
Najwięcej zawiniły przed Panem Bogiem władze… Ich zły przykład, lecz to mało tak powiedzieć, ich zwierzęce życie sprowadziło na cały kraj i naród tak straszne nieszczęście… Dlaczego nie znalazł się ani jeden taki Piotr Skarga, któryby Prezydentowi naszej Rzeczypospolitej wytknął jego występki i w ogóle całemu Rządowi… zobaczy Ojciec, co się stanie z Warszawą… będzie ona tak zniszczona, że pozostaną prawie same gruzy…
- Skąd o tym, Dziecko, wnioskujesz?
- Dał mi to poznać Pan Jezus, że za grzechy Warszawy będzie ona zburzona, niech Ojciec to pamięta, co ja teraz mówię, bo jestem pewna, że tak się stanie.
Spowiednik dobrze to zapamiętał…
- Dziecko – odezwał się duchowny przewodnik Rozalii – jakże należałoby teraz czynić pokutę, podobnie, jak czyniła ongiś Niniwa… ofiaruj, Dziecko, w duchu pokuty i wynagrodzenia Sercu Jezusa wszystkie twe modlitwy oraz przykrą i upokarzającą pracę w szpitalu. Jednocześnie proś, aby tez Serce Jezusa raczyło i mnie udzielić łaski pokuty i całemu Narodowi naszemu…
(…)
W mej duszy usłyszałam głos wyrzutu: „Czemu się niepokoisz i myślisz po ludzku (bo zastanawiałam się nad słowami „teraz albo nigdy”)? Czy czas u Boga jest czasem ludzkim? Czyż nie przygotowuję serc do tej wzniosłej chwili, jaką ma być Intronizacja? Czy sądzisz, jakoby ma zapowiedź nie miała się spełnić? Nie mogła być Intronizacja bez tego oczyszczenia, a to oczyszczenie ma być całkowite, bo Polska popełniała straszne występki, o których wiele wiesz…”
Zawstydziłam się i przeprosiłam Pana Jezusa za mój brak wiary i ufności…Jestem tak spokojna, co do Intronizacji, że choćby Ojciec zakazał mi o tym mówić więcej, zdaje mi się, że by to nie wytrąciło mię z równowagi ducha (…). Powiedział Pan Jezus przed trzema laty, że będzie wojna, że spowoduje straszne zniszczenie, i to się spełniło… Więc to także się spełni dosłownie, że będzie królował w narodach przez Intronizację. Jezus jest Bogiem, więc spełni wszystko, mimo największego oporu ze strony ludzkiej.”
* * *
Rozalia pracowała jako pielęgniarka aż do ostatnich swych dni. Wyniszczona ofiarami, jakie ze swego życia składała Bogu w tej intencji, zmarła dnia 13 września 1944 roku, będąc głęboko przekonaną, że intronizacja w Polsce musi być przeprowadzona.
dr Marcin Majewski